W lipcowy poniedziałkowy ranek zaczynają spływać na moją skrzynkę mailową powiadomienia o tanich lotach. Z coraz większym natężeniem. Drogi podróżniku, jeśli zdarzy się Tobie taki poniedziałek, wiedź, że coś się dzieje. Wyjaśniło się, że Aero Mexico sprzedaje bardzo tanie loty do Ameryki Łacińskiej. Od pewnego czasu myślałem o locie do Meksyku ale teraz okazało się, że lot z przesiadką w Mexico City do sąsiedniej Gwatemali jest tańszy o 400 złotych niż do samego Mexico City. Zawsze zaskakują mnie ceny lotów; dalej wcale nie znaczy drożej. Dodatkowo Meksyk jest dobrze skomunikowany z Europą, a do Gwatemali jest o wiele trudniej się dostać. Gwatemala to arcyciekawy kraj zamieszkiwany przez Indian z plemienia Majów. Według podróżniczki Elżbiety Dzikowskiej, to numer 1 na świecie na liście krajów wartych odwiedzenia. Gwatemala jest nazywana krajem wiecznej wiosny ze względu na klimat i bujną roślinność kwitnącą przez cały rok. Cena za przelot do Gwatemali wynosiła 630 złotych (w dwie strony z Amsterdamu). Stąd taki ruch na moje skrzynce mailowej od rana. Po kilku minutach zastanowienia kupuję bilet i spodziewam się, że będzie anulowany, ze względu na nienormalnie niską cenę. Jednak po chwili, przychodzi bilet elektroniczny. Około godziny 15 promocja zostaje zakończona. Tak, jest to godzina kiedy w Meksyku biura zaczynają pracę. Pewnie przyszli do biura i zauważyli, że nadzwyczajnie dobrze im bilety się sprzedają i ceny wróciły do normalności. Po dwóch tygodniach dostaję maila z menu jakie będzie serwowane w samolocie. Dwa ciepłe posiłki i alkohole w cenie biletu. Zaczyna wyglądać coraz lepiej. Dodatkowo, będę leciał do Gwatemali w lutym, w naszym najzimniejszym miesiącu. Tymczasem w Kraju Wiecznej Wiosny jest to początek lata, pora sucha i temperatura około 30 stopni. Zapominam o Gwatemali aż do grudnia, gdy kupuje dolot do Eindhoven w Holandii skąd mam pociąg do Amsterdamu. Dokupuję również bilet powrotny z Kolonii do Warszawy. Kolonia jest także dobrze skomunikowana z Amsterdamem. Cały koszt przelotów z Warszawy do Gwatemali i powrót wyniósł 750 złotych - rewelacyjna cena. Sprawdzam, że w Gwatemali za noc w pokoju jednoosobowy trzeba będzie zapłacić około 34 złotych, czyli egzotyczna Gwatemala jest nie tylko dla bogaczy. Czytam dużo o Kraju Wiecznej Wiosny i dowiaduję się, że wiele ludzi uczy się hiszpańskiego w dawnej stolicy. Też rozważam taką opcję. Niestety, Gwatemala ma opinię jednego z najbardziej niebezpiecznych krajów świata. Przez 36 lat toczyła się tam wojna domowa, która zakończyła w 1996 roku, i powoli ale systematycznie podnosi się poziom bezpieczeństwa. Co ciekawe wojna domowa rozpoczęła się od statku z czechosłowacką bronią, który wypłynął z komunistycznej Polski do Gwatemali. Amerykanie z obawy przed powtórzeniem się kubańskiej rewolucji w Gwatemali, interweniowali w tym pięknym kraju. Przy okazji przyczyniając się do rozpętania długoletniej wojny, której negatywne skutki odczuwane są do dzisiaj.
Kontaktuję się z Ambasadą Polski w Meksyku w sprawie ubezpieczenia zdrowotnego. Okazuje się, że Ambasada w Meksyku już nie obsługuje Polaków w Gwatemali a zajmuje się tym Ambasada w Panamie. Od 4 miesięcy na stronie MSZ z ostrzeżeniami dla Polaków w podróży są niestety nieaktualne dane. Tak samo na stronie polskiego MSZ są nieaktualne informacje o ubezpieczeniu w Gwatemali. To wszystko nie dziwi, gdy przypomnimy sobie, że nasz minister spraw zagranicznych słynął z mówienia dziwnych ale i zabawnych rzeczy o mitycznym San Escobar. Przed wyjazdem za granice warto też sprawdzać informacje na stronach MSZ Wielkiej Brytanii i Niemiec a nie jedynie ufać stronie polskiego MSZ. W takim przypadku jak ten, gdy nie ma Ambasady Polskiej w Gwatemali, Polacy jako obywatele Unii Europejskiej mogą prosić o pomoc placówkę dyplomatyczną innego kraju unijnego.
W weekend przed wyjazdem pakuje plecak, drukuje ubezpieczenia, bilety, kupuje USD. Akurat jest bardzo korzystny kurs poniżej 3,40 złotych za dolara. Udało mi się spakować w 40 litrowy plecak. Większość ubrań będę miał na sobie z powodu zimy. Gdy będę wyjeżdżał z Polski będzie - 7 stopni, W Holandii +2 stopnia, w Mexico City około + 10 stopni, a rano, gdy przyjadę do Gwatemali będzie + 30 stopni Cencjusza. W takiej sytuacji właściwy dobór ubrań jest tak samo skomplikowane jak spakowanie bagażu podręcznego na 2 tygodnie do Ameryki Środkowej. Odlot z Okęcia mam o godzinie 10 rano, więc nie trzeba się wcześnie rano zrywać. Czego nie lubię. Warszawa żegna mnie mrozem i ośnieżonymi ulicami. Na Okęciu wszystko przechodzi sprawnie i zgodnie z planem. Po 2 godzinach ląduje w Eindhoven w Holandii. Jest cieplej niż w Polsce, mocno za to wieje i od razu przypominam sobie, że Holandia słynie z wiatraków. Z Eindhoven muszę się dostać do Amsterdamu skąd mam odlot do Mexico City. Na przesiadkę w Holandii mam 10 godzin czasu, więc nie muszę się spieszyć. Z lotniska jadę na dworzec kolejowy w Eindhoven. Po wyjściu z dworca pierwsze co się rzuca w oczy to morze rowerów. Morze, to właśnie właściwe określenie.
Zwiedzam najbliższe okolice m.in katedrę. Później robię zakupy w markecie. Holendrzy okazują się być uprzejmi i pomocni, gdy okazuje się, że nie jestem tutejszy. Ogólnie Holandia robi na mnie dobre pierwsze wrażenie. Czysto, schludnie, rowerowo. Podoba mi się! Do Amsterdamu będę jechał 1,5 godziny i przejadę prawie cały, ten nieduży kraj. Wybieram sobie w pociągu miejsce siedzące na piętrze wagonu, Będzie lepiej widać holenderskie pejzaże. Obserwuje z pociągu kraj poprzecinany kanałami. Pierwsze pozytywne wrażenie się potwierdza chciałbym tu jeszcze wrócić. Pociąg przyjeżdża na lotnisko w Amsterdamie punktualnie. Mam sporo czasu do odlotu. Znajduje sobie miejsce do siedzenia i uczę się hiszpańskich słówek ze słownika obrazkowego. Później trochę spaceruję po lotnisku, jem i tak mija czas. Wieczorem robię odprawę. Miła pani przydziela mi miejsca przy oknie do Mexico City i Guatemala City oraz dodaje prawie 5000 mil za przelot w programie lojalnościowym.
Samolot do Mexico City okazuje się być nowoczesnym Dreamlinerem, z pokładową rozrywką i internetem. Dostajemy spóźnioną kolację i napoje. Później poduszki, kocyki, opaski na oczy do spania i pora spać. Czeka nas 12 godzin nocnego lotu nad Atlantykiem. Staram się wyspać, ale głośna praca silnika przeszkadza. O czwartej rano lądujemy w stolicy Meksyku. Mam 4 godziny przerwy. Wypełniam kartę imigracyjną i dostaję meksykańska pieczątkę w paszporcie i już jestem na terenie państwa Meksyk. 4 godziny to za mało żeby zwiedzać stolicę kraju. Pozostaje na terenie lotniska, część restauracyjna jest zamknięta jedynie działa sklepik 7 Eleven. Wymieniam walutę i robię drobne zakupy. Trochę siedzę, trochę zwiedzam lotnisko i teren przed lotniskiem. Punktualnie o 8 odlatujemy z miasta Meksyk. Z powietrza patrzę na rozległą stolicę. Miasto ma tyle mieszkańców co cała Polska! W samolocie dostajemy przekąski, wypełniam karty migracyjne i lądujemy w Gwatemali. Po 31 godzinach od wylotu z Warszawy jestem na lotnisku Aurora w Guatemala City. Przeleciałem około 14 tysięcy kilometrów. 31 godzin to nie jest dużo, bo Krzysztofowi Kolumbowi dotarcie z Europy do Gwatemali zajęło 4 i pół miesiąca. Na lotnisku kursy walut są niekorzystne więc wymieniam tylko pieniądze na drobne wydatki. Podchodzę do kontroli imigracyjnej. Pokazuję paszport, padają pytania o cel i czas pobytu. Pieczątka w paszporcie i słyszę "Witamy w Gwatemali". To nie wszystko, jeszcze czeka mnie losowa kontrola bagażu. Naciskam przycisk i zapala się czerwone światło, czyli jednak będę miał sprawdzany bagaż. Przypomniałem sobie o bułkach w plecaku, a żywności nie wolno wwozić do Gwatemali. Przypominam sobie też opowieści Wojciecha Cejrowskiego o tym, że gdy w Ameryce Środkowej zapali się czerwone światło, to jest drobiazgowa kontrola osobista i celnicy zaglądają w każdy zakamarek. Strach się bać co będzie. Podchodzę do pani kontrolującej bagaże, następuje krótka grzecznościowa wymiana zdań. Pani symbolicznie wkłada rękę w rękawicy do plecaka z jednej i drugiej strony, nic nie wyjmując z bagażu i to koniec kontroli. Po raz kolejny słyszę: "Witamy w Gwatemali". Jak się okazuje pan Wojtek w swoich barwnych opowieściach przesadzał.
Przy wyjściu z lotniska ktoś woła do mnie "Antigua?" Odpowiadam tak. Okazuje się, że za 10 USD zawiozą mnie do hotelu w Antigua. Wszystko dobrze ale samochód w żaden sposób nie jest oznakowany jako taksówka albo coś podobnego. Wokół sami Latynosi, a wcześniej naczytałem się bardzo dużo o zagrożeniach w Gwatemali. Na szczęście widzę dwoje białych, którzy też szukają transportu w moim kierunku, będzie raźniej. Okazują się być parą rozmownych Kanadyjczyków. Z lotniska Aurora jest 40 km do Antigua Guatemala. Gdy nie ma korków jedzie się godzinę.
Pakujemy bagaże do samochodu i ruszamy. Przejeżdżamy przez stolicę i pierwsze co zwraca uwagę to ludzie z długolufową bronią, którzy stoją przy sklepach, stacjach benzynowych, składach budowlanych, itd. To nie przypadek, jest to rzeczywiście niebezpieczne miasto.
W końcu wyjeżdżamy ze stolicy. W radiu leci popularne despacito. Wokół ostre słońce i bujna roślinność, która wybucha wszystkimi odcieniami zieleni i kolorowymi kwiatami. Górzysty krajobraz powoduje, że roślinność jest "zawieszona" na kilku poziomach. Jak na obrazie, który jest zamalowany prawie do samej góry i tylko pozostał cienki pasek nieba. Piękne miejsce wybrali sobie Majowie na swój kraj.
Patrzę z zachwytem na te letnie krajobrazy, bo jeszcze wczoraj opuściłem zaśnieżoną Warszawę. Szybko dojeżdżamy do Antigua, gdzie jesteśmy rozwożeni po hotelach. Kierowca nie może się dogadać z dwoma turystkami i ciągle nie jedziemy do mojego hotelu. Tymczasem zniecierpliwieni Kanadyjczycy opuszczają samochód, żegnają się i idą do swojego hotelu. Okazało się, że turystki zapłaciły kierowcy podartymi banknotami USD i nie będzie mógł ich wymienić w banku na gwatemalskie quetzele. Ostatecznie kobiety zostawiają podarty banknot i odchodzą ze słowami: "albo bierze taki albo wcale". Kolejny mit o tym, że to turyści wszędzie są naciągani legł w gruzach. Bywa odwrotnie. W końcu kierowca dowozi mnie do hotelu i wybieram najnowszy banknot jaki mam, płacę i się żegnamy.
Antigua Guatemala to dawna stolica, leżąca u podnóża najbardziej aktywnego wulkanu w Ameryce Środkowej - Fuego (o wysokości 3763 metrów n.p.m.). Niestety miasto zostało zniszczone w 1773 roku przez trzęsienie ziemi i stolicę przeniesiono do oddalonego o 50 km Ciudad de Guatemala. Gdy rozmawiałem z Gwatemalczykiem o tym, że i u nas przeniesiono stolicę z Krakowa do Warszawy to, zapytał się mnie czy też wulkan wybuchł? Wyjaśniłem, że to nie wulkan. Chodziło o to żeby stolica była po środku kraju aby było łatwiej zarządzać Polską. Widzę zdziwienie w oczach rozmówcy. Jego oczy mówią: "Polacy to dziwny naród, wulkan im nie wybuchł, ale ot tak sobie przenieśli stolicę, żeby było wygodniej". Niby na całym świecie uczymy się geografii, ze gdzieś tam daleko są kraje gdzie nie ma wulkanów. Albo, że gdzieś na świecie są kraje gdzie średnio co dwa miesiące jest lokalne trzęsienie ziemi, a ludzie żyją u podnóża czynnych wulkanów, z których co kilka dni wydobywa się lawa o temperaturze 1200 stopni Cencjusza. Jednak i nam i ludziom w Gwatemali trudno sobie wyobrazić, że po drugiej stronie globu świat jest zupełnie inny. Mimo że uczymy się o tym w szkole. Powiedzenie, że, podróże kształcą to nie jest banał, ale rzeczywistość.
Przed drzwiami do hotelu witają mnie kraty, które są też w oknach. Antigua to zakratowane miasto, z ochroniarzami z długolufową bronią na każdym kroku. Kraty w sklepach są tak grube jak w skarbcu Narodowego Banku Polskiego w Warszawie. Najbardziej dziwią mnie kraty w sklepie z zeszytami i przyborami szkolnymi. Czyżby bandyci kradli także zeszyty i ołówki? Zapewne jednak to nie o zeszyty chodzi ale o utarg w kasie. Pani w recepcji słabo mówi po angielsku ale się dogadujemy. Pokój jest ok. Jedyne co zwraca uwagę to prysznic z wystającymi kablami elektrycznymi. Z takimi prysznicami pod napięciem jeszcze będę się spotykał. Sufit jest zrobiony z drewnianych desek i pewnie nieprzypadkowo. W trakcie ewentualnego trzęsienia ziemi spadną na mnie tylko połamane deski a nie betonowy gruz, jakby to było w polskich domach. Po rozpakowaniu robię małe zakupy w zakratowanych sklepach i idę odespać 31 godzinną podróż. Na drugi dzień wstaję rano i o 7 wychodzę z hotelu. Uderza mnie ostre słońce. Gwatemala leży blisko równika i słońce już rano jest wysoko na niebie. W Polsce słońce podnosi się powoli. Mocne promienie słoneczne działają na mnie tak jak kilka porannych kaw. Nad miastem górują dwa olbrzymie wulkany Aqua i Fuego (Woda i Ogień). Widzę, że na rogach ulic stoją ludzie. O 7 rano taka zbiórka? Okazuje się, że w mieście nie ma wyznaczonych przystanków autobusowych i Gwatemalczycy zbierają się na rogu ulic, skąd zabiera ich autobus. Udaje się w poszukiwaniu supermarketu i kantoru. Potrzebuję też przejściówki do gniazdka. Udało mi się zrobić małe zakupy, po czym wracam do hotelu zjeść śniadanie.
Po śniadaniu idę do szkoły językowej, aby zapisać się na kurs hiszpańskiego. W szkole zastaję syna właściciela o imieniu Julio. Mam do niego dużo pytań odnośnie nauki, mieszkania przy rodzinie itd. Mam też dużo wymagań o których mówię. Widzę, że jest trochę zniecierpliwiony, ale uważnie słucha. Ustalamy cenę i od jutra będę mieszkał z gwatemalską rodziną i uczył się hiszpańskiego. Później okazuje się, że Julio bardzo dokładnie słuchał tego co mówię. I wybrał dla mnie bardzo dobre miejsce zakwaterowania i nauczycielkę. Właściwe podejście biznesowe do klienta, w Polsce można by się takiego uczyć. Dlatego szkoła się szybko rozwija i jest coraz trudniej o miejsce. Drugiego dnia rano w szkole czeka na mnie Maria. Maria zajmuję się przygotowaniem posiłków i sprzątaniem na kwaterze. Jest to taki typ babci, która zadba o wszystkich domowników. Zawsze ugotuje coś dobrego, także kleik, gdy kogoś boli brzuch. Problemów gastrycznych jednak nie mam w przeciwieństwie do Polski. A to nie dlatego, że Maria odprawia jakieś indiańskie obrzędy nad jedzeniem ale po prostu jedzenie w Gwatemali jest mniej przetworzone niż w Polsce. Rolnictwo i przemysł spożywczy tamtejszy jest bardziej zacofany i ma to swoje zalety. Mam zapewnione trzy posiłki. Na jedzeniu Mari szybko bym utył, mimo, że kuchnia gwatemalska jest bogata w warzywa i owoce. Na kwaterze mieszka Amerykanin, Duńczycy i ,tutaj zaskoczenie Polka, która zostaje na 3 miesiące. Maria jest Indianką i jest inteligentniejsza niż nam się wydaje. Choć nie zna angielskiego to gdy żartujemy przy kolacji ze ciągle na obiad są kurczaki, następnego dnia jest bitka wieprzowa.
Moją nauczycielką hiszpańskiego jest Nadia. Zajęcia są indywidualne więc łatwo o szybki postęp. Lekcje odbywają się na świeżym powietrzu, w ogrodzie, pod bananowcami. Nadia jest bardzo miła w sposobie bycia i najfajniejsze, robi za mnie notatki. Widzę, że jest zadowolona, że ma ucznia z tak egzotycznego kraju jak Polska. Do Gwatemali przyjeżdżają głównie Amerykanie. Z Kalifornii to tylko 2 godziny lotu samolotem. Moja nauczycielka już kiedyś uczyła Polaka. Był to ksiądz, który przyjechał na misje do Gwatemali. Dobrze mi się rozmawia z Nadią. Dzięki niej nie tylko uczę się języka ale też poznaję miejscowych ludzi. Przedstawia mnie swojej koleżance Corinie, która prowadzi biuro podróży. Bardzo dobrze, bo przecież mam nie tylko uczyć się ale i zwiedzać Gwatemalę. Corina jest wiecznie uśmiechnięta i ma urodę dziewczyn z Karaibów. Zaangażowana jest też w akcję charytatywną pomocy sierotom. Gwatemala nie ma problemów z przyrostem naturalnym jak nasz kraj. Jest dużo dzieci ale co za tym idzie jest też wiele sierot. Corina nawet przerwała studia i osobiście opiekowała się rodzeństwem, które straciło rodziców. Od Coriny kupuję na początek wycieczkę na aktywny wulkan Pacaya. Chciałbym jeszcze pojechać do Iximche ale wycieczki do dawnej stolicy nie są popularne. Jak mi mówiła Nadia, Amerykanie, którzy najczęściej odwiedzają Gwatemalę nie są tak bardzo zainteresowani poznawaniem trudnej i skomplikowanej historii Kraju Wiecznej Wiosny. Wolą łatwiejsze rozrywki. I jak było widać miała rację.
Ciąg dalszy nastąpi...
W dalszej części:
* o wulkanach w Gwatemali
* opis wycieczki Pacaya
* opis jeziora Atitlan
* opis wyjazdu do Iximche
* opis targu owocowego